Czy wiesz, że…

Ach! Wiosna! Białe płatki, różowe płatki…Kwiecień – raz ciepły jak w lecie, to znowu chluśnie deszczem, aż za kołnierz naleje się nieco wody z parasolki. Jesień, zima…Cudnie jest, no cudnie!

A zając był? Przyniósł mazurki i baby? A czekoladowe jajka? Czy zgodnie z angielską tradycją pochowane były one pod krzakiem dla maluchów?

Jakoś Megi polubiła te zawody, chociaż już dawno maluchem nie była.

– Blondasie?

– Tak?

– Kilogram wystarczy?

– Kilogram czego?

– No jajek czekoladowych!

Blodas jęknął na myśl, że tyle jajek i tyle szukania. No i ktoś chować będzie je musiał.

Akurat bez pudła wiedział, że to on będzie za ową zabawę odpowiedzialny, jako najlepszy tata i wujek na świecie.

Tego roku Wielkanoc została szaleńczo podzielona. W sobotę i połowę Niedzieli Meg urządziła wieloraką ucztę, ale i święcenie u siebie. Grono wystrojonych osób ruszyło łumnie z koszykami. Po święceniu owy tłum został poproszony na herbatę oraz mały obiad. Po tejże strawie każdy bez wyjątku ruszył do pracy. Maluchy zajęły się tworzeniem bukiecików na stół i innych ozdób. Panie – wiek różnorodny – zajęły się sałatkami, jajkami, żurkiem, pieczeniami, wypiekami. Nastolatki, myśląc, że zaszyją się cichaczem przy komputerze – zostały oddelegowane na ostatnie zakupy wraz z męską częścią towarzystwa.

– Blondasie, zając! – szepnęła Megi. Niestety nie zrobiła tego na tyle taktownie, bo już podbiegło do niej co najmniej dwoje małych szkrabów z pytaniem – A CO? BYŁ?

Blondas zaśmiał się głośno i pokiwał głową. Nieodmiennie dziwiła go fasynacja zającem w rodzinie Meg. Megi sama zresztą podtrzymywała tę tradycję. I tak zając jawił się dzieciom jako jegomość raz biały, raz brązowy, co to wpada do domu, zostawia co trzeba i…

– Nie ma go jeszcze, ale będzie – zapewniła Megi.

Niepocieszone faktem nieobecnego nadal zająca dzieci, odeszły do swoich malunków, a Blondas mrugnąwszy porozumiewawszo do żony, zgarnął porfel z komody.

Po śniadaniu wielkanocnym pełnym chichotów, gwarów i dobrodziejstw, goście udali się do swoich domów, a Megi i Blondas po krótkiej drzemce ruszyli w podróż do dziadków.

– Nie będzie jak zawsze – zasępił się nagle Blondas.

Babcia Wisia bardzo martwiła się stanem dziadka. Już od kilku dni przebywał w szpitalu. A nie tak dawno naprawiał płot i przykręcał śrubki – pomyślała Meg. Życie człowieka jest niezwykłe. Wydaje nam się, że na zawsze mamy zdrowie i siłę, a tymczasem…

Na szczęście do Wisi przyjęchała też spora liczba osób. A ciocia Wandzia zdeklarowała się nawet zostać z nią kolejny tydzień. Zawsze to raźniej z kimś w domu.

– Czy wiesz, że…kiedyś moim największym marzeniem było posiadanie domu? – wyznała nagle Meg w połowie podróży. – Ale dom mam sens tylko, kiedy mieszka w nim więcej osób.

– Masz rację – przyznał Blondas. – Dziwnie jest samemu na wielkiej przestrzeni.

– Głucho i strasznie. Zwłaszcza nocą.

– Ludzie bardzo marzą o wielkich przestrzeniach i faktycznie ma do plusy, ale z drugiej strony dom to skarbonka bez dnia i ciągła troska…

– Tak. Poza tym po cóż tyle tych pokoi?

– Haha…

Mięli dobre nastroje. Wielkanoc jest zawsze magiczna. Niezmiennie od lat przynosi uśmiech, chociaż czasami jak każdego dnia, lepiej lub gorzej coś się wydarza….